Noc listopadowa
W cieniu wspaniałego jubileuszu odzyskania niepodległości mija kolejna rocznica wybuchu powstania listopadowego. Powstania bardzo ważnego w naszej historii. Powstania, które zaważyło nad losami naszego narodu. Wszak niewiele brakowało, żeby skończyło się sukcesem.
Po Kongresie Wiedeńskim Królestwo Polskie pod berłem Cara najpierw Aleksandra, a następnie Mikołaja było jednym z lepiej rozwijających się gospodarczo regionów w Europie. Dość powiedzieć, choć trudno w to uwierzyć, że dysponowało drugim co do wielkości skarbem na starym kontynencie.
Powstanie wybuchło dosyć nieoczekiwanie. NIeprzygotowane, bez wyraźnego przywódcy – wodza naczelnego, który byłby oparciem, autorytetem i geniuszem wojennym.
Wybuchło w obliczu powstania w Belgii, które wyniosło to państwo na niepodległość.Car, któremu nie w smak był ten akt samowyzwolenia Belgów, szykował się z interwencją, a do tego celu chciał użyć armii polskiej. Powstanie listopadowe na pewno pokrzyżowało te plany.
Ironia losu polega na tym, że walcząc “za wolność naszą i waszą” polscy powstańcy niejako przyczynili się, że w następnych dziesięcioleciach Belgowie pod wodzą króla Leopolda II mogli dopuścić się ludobójstwa w Kongu.
Wróćmy jednak do powstania listopadowego. Radykalizm podchorążych pod wodzą samozwańczego wodza – Piotra Wysockiego – prysł tak naprawdę z nastaniem kolejnych dni, gdy do głosu doszli seniorzy narodu: książę Adam Czartoryski, czy generał Józef Chłopicki.
Tak naprawdę działania wojenne rozpoczęły się dopiero kilka miesięcy później, gdy armia rosyjska na początku lutego wkroczyła w granice Królestwa. Przez ten czas Polacy zachowywali się dosyć niefrasobliwie i chyba nie wiedzieli, czy już powstali, czy dopiero chcą powstać, a może powinni dogadać się z Carem.
Po początkowych, niewykorzystanych do końca sukcesach nastąpiła seria klęsk, która doprowadziła najpierw do zdobycia przez Rosjan Warszawy i rzezi Woli, a następnie do upadku powstania 21 października 1831 r.
Pycha, niezgoda, brak zdecydowania i kunktatorska postawa naczelnego wodza, którym przez dłuższy czas pozostawał generał Jan Skrzynecki doprowadziły do klęski, której jednym z efektów była Wielka Emigracja.
Do tej pory wielu rodakom trudno uwierzyć, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje.
Jednym z efektów ubocznych były zaś mity narodowe, jak choćby i ten związany z obroną reduty Ordona. Biedny Ordon nie zginął, jak to opisał Mickiewicz przebywając w 1832 roku w Kościanie koło Poznania. W 1855 roku obaj panowie nawet spotkali się w Paryżu. Niemniej, choć bohaterski, Ordon żywy nie był już tak poważany jak martwy. Być może dlatego w wieku 77 lat popełnił samobójstwo.
To chyba jedno z naszych przekleństw narodowych – bardziej szanujemy martwych niż żywych bohaterów.
Average Rating